Gorczańskie polany i burza z gradem
30 kwietnia 2011Ostatni dzień kwietnia był w tym roku inauguracją naszego „Perciowego” wędrowania po górskich bezdrożach. Podobnie, jak w zeszłym sezonie, na początek postanowiliśmy odwiedzić Gorce i na ich wspaniałych polanach poszukać śladów wiosny. Głównym górskim celem był szczyt Kudłonia, który mieliśmy zdobyć idąc żółtym szlakiem z przełęczy Przysłop (oddzielającej Gorce od Beskidu Wyspowego). Co prawda prognozy zapowiadały popołudniowe załamanie pogody, połączone z gwałtownymi burzami, ale mieliśmy nadzieję, że do tego czasu uda się nam bezpiecznie zejść do doliny Kamienicy.
Sobotni poranek powitał nas w Tarnowie błękitnym, bezchmurnym niebem
i rozkosznym ciepłem. Po dwóch godzinach jazdy busem dotarliśmy do punktu startu.
W ciągu tego czasu pogoda nie uległa żadnym zmianom. W promieniach mocno świecącego słońca rozpoczęliśmy podejście. Szlak, który wybraliśmy jest jednym z najefektowniejszych gorczańskich szlaków. Wiedzie przez kilka polan, atrakcyjnych zarówno krajobrazowo jak
i przyrodniczo. Został on wyznakowany w 1925 roku przez księdzaWalentego Gadowskiego – twórcę tatrzańskiej Orlej Perci. Ksiądz Gadowski związany był mocno
z naszym miastem a zwłaszcza z tarnowską turystyką, pełniąc funkcję pierwszego prezesa tarnowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Ale czas powrócić
z powrotem w Gorce. Po niecałej godzinie dochodzimy doJaworzynki - pierwszej
z widokowych polan. Jesteśmy już powyżej 1000 m n.p.m. Czas na krótką przerwę przy opuszczonym pasterskim szałasie. Podziwiamy panoramę szczytów Beskidu Wyspowego
i przypominamy sobie swoje pobyty na Mogielicy i Ćwiliniepatrząc na ich wierzchołki. Niespodziewanie do naszych uszu docierają odgłosy grzmotów. Rozglądamy się wokół. Na bezchmurnym niebie zauważamy w oddali ciemnogranatową chmurę. Czyżby to koniec naszej wycieczki? Nie! Póki co postanawiamy podejść na kolejną polanę, licząc w razie burzowych kłopotów na znajdujące się na niej szałasy. Wkrótce docieramy na rozległą polanę Podskały. Po wiosennych krokusach pozostały tylko ślady. W międzyczasie burzowa chmura oddala się a my wchodzimy w bukowy las. Dokoła nas łany czosnku niedźwiedziego
i charakterystyczny (odstraszający wampiry) zapach. Rośnie też żywiec gruczołowaty
i kokorycz pusta. Przed nami kolejna polana (Adamówka)a za nią bór świerkowy. Jeszcze kilka minut i dochodzimy na dużą polanę zwaną Gorcem Troszackim. Leży ona na grzbiecie Kudłonia, na wschód od jego wierzchołka. Robimy dłuższą przerwę, wykorzystując fakt, że mamy piękne widoki a szczyt Kudłonia jest ich pozbawiony ponieważ jest zalesiony. Tymczasem chmur jest coraz więcej i robi się coraz ciemniej. Mimo tego postanawiamy zdobyć nasz główny cel.
Kiedy po dziesięciu minutach docieramy na wierzchołek, z nieba lecą na nas … kulki gradu. Załamanie pogody przyszło jednak kilka godzin wcześniej. Niezwłocznie rozpoczynamy zejście. Grad jest coraz bardziej intensywny. Zaczyna błyskać i grzmieć. Szybko tracimy wysokość. Wchodzimy w las i osiągamy polanę Stawieniec. Stoi na niej stary szałas, który przez następne minuty da nam schronienie przed burzą. Kiedy deszcz z gradem zanika opuszczamy szałas. Niestety za chwilę burza znowu daje znać o sobie. Kolejne porcje lodowych kuleczek lądują na naszych głowach, rękach i nogach. Czujemy, jak temperatura powietrza gwałtownie spada. Wreszcie dochodzimy do doliny Kamienicy. Teraz grad zamienił się w deszcz a nas czeka jeszcze przecież czterokilometrowy marsz. W strugach deszczu mijamy polanę Papieżówkę, ze stojącym na niej szałasem, w którym w sierpniu 1976 roku mieszkał przez kilkanaście dni kardynał Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, który jutro (1 maja) będzie w Rzymie beatyfikowany. Koło szałasu krzyż papieski oraz pamiątkowa tablica. W związku z sytuacją meteorologiczną nie zatrzymujemy się, chcąc jak najszybciej dotrzeć do busa. W końcu, przemoczeni do przysłowiowej suchej nitki osiągamy parking. Z ulgą wsiadamy do pojazdu. Nawałnica znów przybiera na sile. Jadąc przez Kamienicę widzimy na drodze i chodnikach grubą warstwę gradu. Kiedy jednak po kilku minutach dojeżdżamy do Łąckawidzimy, że opady tutaj jeszcze nie dotarły. Jest zupełnie sucho. Chmury zostały gdzieś za nami. Podobnie jest w Nowym Sączu. Kolejna burza dopada dopiero w … Tarnowie. I tak kończy się nasza pierwsza górska wycieczka w 2011 roku. Pomimo pogodowych kłopotów cel został zrealizowany a wszyscy szczęśliwie dotarli do domów. Będzie za to co wspominać w następnych latach.