Jaworze
11 maja 2009Ostatnią wycieczkę szkolną, przed wyjazdem na zieloną szkołę w Bieszczadach zorganizowaliśmy 10 maja. Wybraliśmy się na Jaworze - szczyt w Górach Grybowskich (jak sama nazwa mówi - niedaleko Grybowa).
Pierwszy raz w tym sezonie zamiast autobusu wybraliśmy pociąg. Rano w niedzielę zebraliśmy na tarnowskim dworcu i pociągiem o 7.47 wyruszyliśmy do Ptaszkowej, wsi położonej niedaleko Grybowa. Stamtąd wyruszyliśmy na Jaworze szlakiem niebieskim. Początkowo szliśmy wśród łąk. Następnie wkroczyliśmy do lasu. Ostatnia polanka (krótki postój) i na dobre weszliśmy w las. Wspinając się delikatnie pod górę dotarliśmy do grani Gór Grybowskich. Od tej pory spacerkiem zmierzaliśmy w kierunku szczytu Jaworza. Pewnie zastanawiacie się - co to w ogóle za góra to Jaworze? Niegdyś niczym się nie wyróżniała - ot, zwykła zalesiona górka. Ale od niedawna znajduje się tutaj wieża widokowa. Nie wydaje się, że będą stąd ładne widoki. A jednak...
Po wejściu na nią rozpostarła się przed nami imponująca dookólna panorama: Pogórze Karpackie, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy, Gorce, Beskid Niski. Udało nam się również ujrzeć Tatry! Z pomocą przewodników ustaliliśmy, gdzie znajduje się Maślana Góra i Lubań (cele poprzednich wycieczek) czy Jaworzyna Krynicka, Lackowa, Radziejowa, Hala Łabowska, Przehyba, Mogielica... Oprócz samych widoków rozkoszowaliśmy się przepiękną pogodą i palącym słońcem.
W końcu (niestety!) nadszedł czas na powrót. Po pewnym czasie wyszliśmy z lasu i przy akompaniamencie słoneczka wędrowaliśmy wiejskimi dogami po polach, łąkach i pomiędzy rozproszoną zabudową.
Znów zatrzymaliśmy się na postój. Zanosiło się na deszcz (nawet chwilę pokropiło), ale szczęśliwie ponownie pojawiło się słońce. Z tym, że zrobiło się parno i gorąco. I doszliśmy do ostatniego etapu wycieczki - nieprzyjemnego spacerku po wąskim poboczu, drogi prowadzącej z Grybowa do Krynicy. Szliśmy gęsiego, uważając na przejeżdżające samochody. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie rozpętała się burza. W ciągu chwili lunęło jak
z cebra. Biegiem schowaliśmy pod dachem ośrodka zdrowia i przeczekaliśmy apogeum. Kiedy deszcz zelżał poszliśmy w stronę dworca. Po drodze znów zaczęło lać, mimo to szczęśliwie znowu schowaliśmy się (tym razem w sklepie). Po kilkunastu minutach przestało padać i w końcu doszliśmy do stacji kolejowej. Chwila czekania na peronie i nadjechał pociąg do Tarnowa.
Podsumowując, paroma słowy - udało nam się zobaczyć przepiękne widoki, mieliśmy szansę poopalać się, spalić trochę kalorii i... zmoknąć! Teraz wszyscy czekamy już na bieszczadzkie połoniny.