W Beskidzie Sądeckim - zielona szkoła 2012
30 czerwca 2012Tegoroczna zielona szkoła różniła się nieco od poprzednich. Przede wszystkim została zorganizowana „prawie po sąsiedzku” czyli w Piwnicznej, a właściwie w jednym z jej przysiółków zwanym Śmigowskie. Naszą bazą przez pięć dni stał się (dobrze nam znany) Dom Rekolekcyjno – Misyjny Stowarzyszenia Misji Afrykańskich. Zmienił się również środek transportu. Na miejsce przybyliśmy pociągiem a nie autobusem, jak to miało miejsce w ubiegłych latach.
W upalne niedzielne popołudnie wysiedliśmy więc z wagonów na stacji Piwniczna Zdrój. Zapakowaliśmy bagaże do wynajętego busa a następnie przeszliśmy mostem nad Popradem i idąc z biegiem rzeki w ciągu pół godziny dotarliśmy do ośrodka afrykańskich misjonarzy. Po zakwaterowaniu i rozpakowaniu bagaży zjedliśmy kolację. Potem odpoczywaliśmy, zbierając siły na czekającą nas nazajutrz górską eskapadę. Poniedziałek powitał nas bezchmurnym niebem. Dzięki temu już od rana panowała wysoka temperatura. Po śniadaniu zabraliśmy „suchy prowiant” i busem ruszyliśmy w stronę Kosarzysk. Po drodze zatrzymaliśmy się przy sklepie i przezornie zakupiliśmy sporą ilość napojów. Niestety w końcu musieliśmy opuścić nasz pojazd. Od tej pory poruszaliśmy się wyłącznie pieszo. Najpierw dotarliśmy do bacówki na Obidzy. Siedząc w zacienionych miejscach uzupełnialiśmy utracone do tej pory kalorie. Następnie ruszyliśmy w stronę Eliaszówki. Na szczęście zielony szlak wiódł przede wszystkim lasem, co skutecznie zmniejszało odczucie iście afrykańskiego upału. Mimo to na szczycie odpoczywaliśmy ponad pół godziny. Potem ruszyliśmy w stronę Piwnicznej. Po drodze mogliśmy popróbować słodkich, dorodnych borówek oraz poziomek, rosnących na mijanych przez nas leśnych polanach. Często robiliśmy kilkuminutowe postoje. Wreszcie dotarliśmy na rynek w Piwnicznej. Tutaj większość z nas uczciła pokonaną trasę porcją lodów. Do przejścia pozostał nam już tylko ostatni odcinek. Zmęczeni ale zadowoleni doszliśmy do Śmigowskiego. Obiadokolacja smakowała wybornie, tym bardziej, że wcześniej mogliśmy wziąć odżywczy prysznic.
Następnego dnia pogoda nie uległa zmianie. Aby zregenerować siły zorganizowaliśmy krajoznawczą wycieczkę do „Perły Polskich Uzdrowisk” czyli do Krynicy. Nieco ponad godzinna podróż pociągiem minęła szybko. W jej trakcie nieoczekiwanie dla wszystkich pociąg zmienił kierunek jazdy. Główna linia wiedzie bowiem z Muszyny w stronę Słowacji i Węgier, my zaś pojechaliśmy jej odnogą w stronę Krynicy. Pierwszym punktem naszego pobytu w „perle wód” był wyjazd kolejką szynową na Górę Parkową. Potem podobnie jak liczni kuracjusze poszliśmy spacerem do „Źródełka Miłości” . Po drodze minęliśmy staw szczytowy czyli dużą młakę, będącą siedliskiem licznych płazów. Informowała o tym stosowna tablica. Chwilę później dotarliśmy do drewnianej altanki. Stamtąd zeszliśmy do źródełka wody mineralnej. Jest to tzw. Szczawa wodorowęglanowa - magnezowo-sodowo-wapniowo-żelazista. Zalecana w chorobach układu krążenia, pokarmowego oraz w zaburzeniach centralnego układu nerwowego. Legenda głosi, że kto napije się wody z tego źródełka, w najbliższym czasie będzie miał duże powodzenie w miłości. Zobaczymy. Zresztą niektórym woda wybitnie nie smakowała. Pobyt na Górze Parkowej zakończył się wizytą na zjeżdżalniach. Następnie wagonik kolejki zwiózł nas do dolnej stacji. Kolejnym punktem programu był spacer po uzdrowisku. Dzięki własnemu (jak zwykle) przewodnikowi mogliśmy poznać dzieje tego miasta a także dwie ważne postacie z jego historii: Nikifora - łemkowskiego malarza prymitywistę a także Jana Kiepurę – śpiewaka operowego i aktora. Spacer zakończyliśmy w okolicach Nowego Domu Zdrojowego. Później każdy miał jeszcze godzinkę do realizacji własnych planów. Do Piwnicznej wróciliśmy późnym wieczorem.
Środa była kolejnym upalnym dniem. Tym razem wyruszyliśmy na wycieczkę do Starego Sącza. Najpierw zatrzymaliśmy się na starosądeckich Błoniach, w miejscu, gdzie w czerwcu 1999 roku papież Jan Paweł II kanonizował błogosławioną Kingę. Obejrzeliśmy papieski ołtarz i zorganizowane pod nim (w miejscu, gdzie podczas uroczystości kanonizacyjnych mieściła się zakrystia dla kardynałów i biskupów) muzeum Jana Pawła II. Zgromadzono w nim m.in. eksponaty związane z postacią papieża. Wielkim zainteresowaniem cieszył się zwłaszcza ekwipunek turystyczny Ojca świętego a także jego sprzęt sportowy. Poznaliśmy też historię papieskiego pobytu w Starym Sączu i przyswoiliśmy sobie górską panoramę, która stanowiła wówczas pamiętną papieską „powtórkę z geografii”. Potem w promieniach mocno grzejącego słońca pomaszerowaliśmy w stronę klasztoru klarysek. Króciutki „postój historyczny” wypadł nam przed jedyną zachowaną klasztorną basztą. Następny zaś przy Bramie Szeklerskiej - jednej z dwóch w Polsce (druga znajduje się w naszym mieście). To dar narodu węgierskiego dla Jana Pawła II. Święta Kinga była wszak węgierską księżniczką, córką króla Beli IV. Kilka minut później wkroczyliśmy na dziedziniec przed klasztornym kościołem. Kościół jest niewielką gotycką budowlą z barokowym wnętrzem. Panował w nim przyjemny chłód. W takiej nietypowej scenerii odbyliśmy kolejną lekcję historii, historii sztuki i religii. Świetnym uzupełnieniem wiadomości przekazanych przez naszego przewodnika były informacje podane przez towarzyszącego nam księdza Roberta. W kościele największe zainteresowanie wzbudziła oczywiście kaplica św. Kingi. Znajduje się w niej srebrna trumienka z doczesnymi szczątkami księżnej a zarazem fundatorki klasztoru. Głęboko w pamięci zapadła nam również barokowa ambona i wyrzeźbione na niej drzewo Jessego czyli inaczej mówiąc drzewo genealogiczne Matki Bożej. Po opuszczeniu siedziby klarysek przenieśliśmy się na starosądecki rynek. Stanowi on prawdziwą chlubę miasta. Powstał w średniowieczu a do dnia dzisiejszego zachowała się pochodząca z XIX wieku zabudowa w postaci charakterystycznych domów z podcieniami. Ratusz, który spłonął w 1795 roku, nie został nigdy odbudowany. Rynek był też miejscem spotkania królowej Marysieńki z powracającym spod Wiednia mężem czyli królem Janem III Sobieskim. Dzień bez górskiego (choćby najkrótszego) spaceru jest w czasie pobytu na zielonej szkole uznawany za dzień stracony. Aby tradycji stało się zadość, po opuszczeniu Starego Sącza pojechaliśmy do Rytra. Tam wspięliśmy się na wzgórze leżące na prawym brzegu Popradu. Nie jest to byle jaki pagórek. Znajdują się bowiem na nim ruiny zamku, którego początki sięgają XIII wieku. W tamtych czasach strzegł granicy polsko-węgierskiej i poruszających się wzdłuż rzeki karawan kupieckich. Mieliśmy więc kolejna lekcję historii w terenie. A później dłuższą chwilę odpoczynku, która niektórzy wykorzystali na „zamkową” sesję zdjęciową. Ostatnim akcentem środowej wycieczki była grupowa konsumpcja lodów na rynku w Piwnicznej.
Czwartek przeznaczony był na kolejną, dłuższą górską wędrówkę. Trochę ją sobie jednak ułatwiliśmy. Najpierw pojechaliśmy do Krynicy. Przed dworcem czekał na naszą grupę wynajęty autokar, który zawiózł nas do Czarnego Potoku, pod dolną stację kolejki gondolowej na Jaworzynę Krynicką. Chwilę później kolejnymi gondolami mknęliśmy w stronę szczytu. Ten (niemęczący) sposób zdobywania wysokości wszystkim przypadł do gustu. W ciągu siedmiu minut dotarliśmy na wierzchołek Jaworzyny. W czasie krótkiej przerwy niektórzy zdecydowali się na uzupełnienie utraconych (nie wiadomo gdzie) kalorii. A może to wysokość spowodowała ten zwiększony apetyt. Czerwonym szlakiem ruszyliśmy w stronę Runku. Brak większych podejść umożliwiał szybkie przemieszczanie się. W ciągu godziny dotarliśmy do zalesionego wierzchołka Runku. Minęliśmy go i zaczęliśmy zejście do bacówki nad Wierchomlą. Zmieniliśmy też kolor szlaku. Od tej pory prowadziły nas znaki niebieskie. W bacówce zorganizowaliśmy dłuższy postój. W jego trakcie na niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmury. Przyspieszyły one znacznie naszą decyzję o zejściu. Leśną drogą dojazdową do bacówki powędrowaliśmy w kierunku Wierchomli Wielkiej, gdzie miały czekać na nas busy. A burza zbliżała się z każdą chwilą. Błyskawice i grzmoty towarzyszyły nam prawie nieustannie. Zaczęło padać. Ale my byliśmy już całkiem blisko celu. W pewnym momencie lunęło. Byliśmy (jak zwykle) przygotowani na taką ewentualność. Założyliśmy kurtki lub peleryny. Ulewa trwała kilka minut. W międzyczasie doszliśmy do busów. Po drodze do Piwnicznej, jeszcze kilka razy trafialiśmy na ulewę. Po przyjeździe do ośrodka ze zdziwieniem odkryliśmy, że nie spadła tutaj ani kropla deszczu. Cóż, tak to właśnie jest z burzami w górach. Dzięki temu mogliśmy szybko wysuszyć swoje rzeczy. A wieczorem rozpogodziło się już całkowicie.
Tym większe było nasze zaskoczenie w piątkowy poranek. Za oknami mocno padał deszcz a niskie, ciemnogranatowe chmury poważnie ograniczały widzialność. Wtedy już wiedzieliśmy, że z pożegnalnego spaceru na Jarzębaki nic nie wyjdzie. Bez przeszkód mogliśmy się oddać pakowaniu i sprzątaniu. Później chętni obejrzeli zaproponowany przez księdza Roberta film. Po obiedzie pojechaliśmy na stację kolejową w Piwnicznej i wróciliśmy do Tarnowa. W ten sposób zielona szkoła anno domini 2012 przeszła do historii.