WYCIECZKA DO DUBLINA
24 marca 2012Dwudziesty czwarty marca 2012 roku - to data, która dla 24. uczniów naszego gimnazjum i szkoły podstawowej a także trójki absolwentów, miała od dłuższego czasu tylko jedno znaczenie – wycieczka do Dublina. Cel podróży związany był z cyklem wycieczek organizowanych przez naszą anglistkę do krajów anglojęzycznych, by nie tylko stworzyć nam możliwość wykorzystania znajomości języka angielskiego w praktyce, ale również by nasycić się atmosferą, kulturą i dziedzictwem tych państw. Tym razem wybór padł na Irlandię.
Już wczesnym rankiem stukot walizkowych kółeczek przetoczył się po krakowskim lotnisku. Po niespełna dwu i pół godzinnym locie nasza grupa znalazła się w hali nowoczesnego lotniska
w mieście, z którego pochodzi rockowy zespół U2. Lokalizacja naszego hostelu była wręcz idealna. Ścisłe centrum miasta, wszędzie blisko. Otoczeni sklepami i pubami, wsłuchiwaliśmy się wieczorami
w życie mieszkańców. Zdecydowanie młodzieżowo, niezależnie od wieku.
Drugi dzień był dowodem, że aby odkryć prawdziwą, zieloną Irlandię pełną stromych, ale pięknych klifów wystarczy wsiąść w kolejkę, pojechać 15 min za Dublin i już. W małych grupkach, każdy swoim tempem przechadzał się po uroczym i malowniczo położonym miasteczku Howth,
a później wędrował wzdłuż charakterystycznego dla tego kraju wybrzeża. Piękna pogoda, morska bryza i świetne towarzystwo dawały uczucie relaksu i spokoju. Tak upłynął nam pierwszy, dla wytrwałych piechurów leniwy dzień.
Trzeciego dnia mogliśmy się… wyszaleć. W miejscowym sportowym stowarzyszeniu nauczyliśmy się grać (oczywiście zgodnie z zasadami) w narodowe sporty Irlandczyków tj. hurling i futbol gaelicki. Dyscypliny te okazały się niezwykle wciągające. Po sportowych zmaganiach czekał na nas Croke Park będący nie lada gratką dla fanów sportu i koncertów muzycznych. Dlaczego? Croke Park to czwarty pod względem pojemności stadion Europy! Co ciekawe, jeżeli w coś się tu gra, to tylko w poznane przez nas wcześniej irlandzkie gry, a zaskakującą rzeczą jest to, że zawodnicy nie dostają żadnego wynagrodzenia za swoje występy. Oczywiście można jeszcze grać tutaj na wszelkiego rodzaju instrumentach i dlatego na Croke Park odbywają się koncerty największych zespołów świata. W przeciwieństwie do sportowców, muzycy otrzymują jednak gratyfikacje finansowe za swoje występy. Zwiedzając obiekt wcieliliśmy się w rolę zawodników, którzy przyjechali reprezentować swój kraj w finale Mistrzostw Świata. Przewodnik odpowiednio pobudził naszą wyobraźnię i na płytę stadionu wybiegliśmy jako dumni, pełni nadziei i głodni sukcesu zawodnicy. Po porannym treningu zdecydowanie byliśmy faworytami…
Każdy kraj posiada szczególne atrybuty, które sprawiają, że staje się dzięki nim rozpoznawalny na świecie. Pytanie o symbol Irlandii ma pewnie kilka odpowiedzi. Jedną z rzeczy od ponad dwóch wieków kojarzonych z „zieloną wyspą” jest bez wątpienia Guinness – ciemny, gorzkawy trunek niedozwolony dla osób w naszym wieku ;-(. I właśnie browar Guinessa zwiedzaliśmy
w czwartym dniu pobytu. Nawet jeżeli ktoś nie był zainteresowany produkcją narodowego napoju Irlandczyków, to pod względem nowoczesności i interaktywności muzeum browaru musiało na nim zrobić wrażenie. Potem z kolei opanowała nas chwila naukowego nastroju w związku z wizytą na terenie Trinity College, i we wspaniałej bibliotece. Wieczór minął na spacerze po muzyczno-barowo-młodzieżowej dzielnicy Dublina. Ilość kolorów i muzyki wręcz bajkowa. Bary nadal jak z XIX wieku. Bardzo miła okoliczność dla „prawie dorosłej” części wycieczki. Rockowe występy ulicznych artystów, tłum śpiewających turystów i my … zapatrzeni w nocne życie irlandzkiej stolicy.
Dzień piąty to katedry i kościoły. Dublin obfituje w tego typu zabytki. Średniowieczne budowle, za których murami można było znaleźć spokój i ciszę, ukrywały liczne przedmioty należące do irlandzkich władców i duchownych. Jednym słowem „mówią wieki”. St. Patric’s Cathedral i Chris Church robią wrażenie…Następnie odpoczynek w parku i wstęp do muzeum wikingów. Temat pomimo, że raczej znajomy i oklepany, to przedstawiony w ciekawy i zachęcający sposób. Można by rzec miło spędzony czas w otoczeniu historii.
Kolejny już, szósty dzień rozpoczął się najweselej ze wszystkich. Muzeum Leprechunów – zielono ubranych krasnoludków, znajdujących się po drugiej stronie tęczy i pilnujących garnca ze złotem. Niezależnie od wieku, poczuliśmy się dziećmi. Dalsza część dnia to wypad za miasto, tym razem doDalkley, gdzie w ruinach zamku mieliśmy lekcję żywej historii. Świetnie odegrane role rycerza, dwórki, lorda pomogły nam wyobrazić sobie średniowieczne życie w Irlandii. Znów należy powiedzieć: zabawa w otoczeniu historii.
Symbolem Irlandii bez wątpienia są też znane na cały światMoherowe Klify. Te malownicze plenery wykorzystywali filmowi twórcy m.in.: Harrego Pottera i Władcy Pierścieni. Pogoda w czasie długiej prawie czternastogodzinnej wyprawie okazała się typowo irlandzka. Na szczęście nie w stu procentach. Silnemu wiatrowi i zachmurzonemu niebu nie towarzyszyły opady.
W czasie tej eskapady zobaczyliśmy klika małych miejscowości. Jedną z nich był Limerick, miasteczko bliskie sercu naszej noblistki - Wisławy Szymborskiej. Od jego nazwy wywodzą się limeryki – nonsensowne, groteskowe wierszyki, z upodobaniem tworzone przez poetkę. Uznane za jeden
z naturalnych cudów świata wybrzeże sieje raz grozę raz zachwyt. Patrząc na ten krajobraz widzieliśmy to, z czym większość ludzi kojarzy Irlandię. Wracając odwiedziliśmy jeszcze jeden park narodowy – Burren. Wyjątkowe i magiczne miejsce - prawie w całości pozbawione roślinności, którego obszar, aż do morza pokrywa lita, wulkaniczna skała. Jej bezkres wprawiał w zachwyt
i posłużył nam za plener do licznych sesji zdjęciowych.
Zdecydowanie za szybko nadszedł dzień ósmy – ostatni naszego pobytu w Dublinie. Na początek Muzeum Historii Naturalnej gdzie zobaczyliśmy całą faunę Irlandii. Rzut oka na parlament
i już jesteśmy w Muzeum Narodowym. Jednak większość z nas już czekała z niecierpliwością na wielki finał wyjazdu - czas wolny, przeznaczony w głównej mierze na wydanie pozostałych pieniędzy
w wielkich nowoczesnych centrach handlowych oraz małych lokalnych sklepikach z pamiątkami. Po zakupach, pakowaniu oraz nieprzespanej nocy, o świcie wyruszyliśmy na lotnisko. Lot minął bez niespodzianek. Wczesnym popołudniem powróciliśmy do (co za ironia losu) chłodnej Polski.
Myślę, że tym razem sloganowe zakończenie będzie najodpowiedniejsze: Każdemu ta wycieczka zapadła w pamięć i już czeka na kolejną. Wrażenia i świetna zabawa – bezcenne. Dziękuję całej grupie, opiekunom oraz irlandzkiemu kierowcy autobusu ( wycieczka na klify) za wspomnienia, które odrodziły się ponownie we mnie w czasie pisania tej relacji.