Złota polska jesień u źródeł Białej
21 pażdziernika 2012Nieco ponad miesiąc po wizycie w Beskidzie Sądeckim wyruszyliśmy na kolejną górską eskapadę. Tym razem turystyczne przeznaczenie poprowadziło nas w przepiękne i dość rzadko odwiedzane tereny Beskidu Niskiego. Celem naszego wyjazdu miało być zdobycie najwyższego szczytu polskiej części tego pasma czyli Lackowej. Jej wysokość (997 m n.p.m.) powoduje, że często nazywana bywa Górą Policyjną. Wierzchołek Lackowej mieliśmy zaatakować sławną wśród beskidzkich turystów „zachodnią ścianą”. Niedzielny poranek okazał się bardzo mglisty. Na szczęście zanim zdążyliśmy się zebrać na miejscu zbiórki mgła podniosła się ukazując bezchmurne, błękitne niebo. Prognozy pogody sprawdziły się więc idealnie. Według synoptyków dzień ten miał być ostatnim tegorocznym akcentem złotej polskiej jesieni, która od kilkunastu dni gościła w naszym kraju. Był to więc naprawdę sprzyjający moment na górską wycieczkę. W doskonałych nastrojach ruszyliśmy na południowy wschód. Przez Tuchów, Ciężkowice, Grybów, Florynkę i Brunary dotarliśmy do Izb – małej miejscowości, z której mieliśmy rozpocząć naszą wędrówkę. W zasadzie prawie od samego Tarnowa prowadziła nas rzeka Biała. Oczywiście im bardziej oddalaliśmy się od naszego miasta, rzeka ta stawała się coraz węższa. Nic dziwnego bowiem masyw Lackowej i sąsiadujący z nim Ostry Wierch i Biała Skała to obszar źródłowy Białej. Już po drodze, za oknami autobusu mogliśmy zobaczyć wspaniałe jesienne kolory, którymi natura „pomalowała” lasy Beskidu Niskiego. W mijanych (od Florynki) miejscowościach naszą uwagę przyciągały również pełne uroku drewniane połemkowskie cerkiewki. Rześkie powietrze dotarło do naszych płuc zaraz po wyjściu z autobusu i przebudziło nawet tych najbardziej zaspanych. Powoli ruszyliśmy wyboistą drogą wśród łąk i pastwisk w stronę leżącej na granicy polsko-słowackiej Przełęczy Beskid. Po chwili droga weszła w las a po następnych kilkunastu minutach dotarliśmy na przełęcz. Po króciutkim odpoczynku szlakiem zielonym skierowaliśmy się w stronę wierzchołka Lackowej. Ponieważ masyw Lackowej stanowi jednocześnie granicę państwa, oprócz szlaku prowadziły nas również słupki graniczne. Początkowo ścieżka wiodła prawie poziomo. Dla niezorientowanych zapowiadała się przyjemna niedzielna wędrówka. Wśród nas było jednak kilka osób pamiętających podobną wycieczkę sprzed czterech lat. One wiedziały, że nieuchronnie zbliża się czas prawdziwej próby. W pewnym momencie zbliżyliśmy się na wyciągnięcie ręki do stromego zbocza. Towarzyszący nam przewodnicy beskidzcy zaproponowali w tym miejscu przerwę połączoną z pozbyciem się sporej części odzieży i psychicznym przygotowaniem się do czekającej nas za chwilę wspinaczki. Wreszcie weszliśmy „w ścianę”. Po chwili jej nastromienie jeszcze wzrosło. Wiele osób zdobywając wysokość musiało pomagać sobie rękami, chwytając się wystających korzeni oraz drzew. Męka wydawała się nie mieć końca. Ale jednak po pewnym czasie zbocze „puściło”. Stało się prawie płaskie, więc mogliśmy odetchnąć i uspokoić oddechy. Jeszcze dosłownie kilka minut i stanęliśmy na zalesionym wierzchołku Lackowej. Polska drewniana tabliczka informowała (podobnie jak nasze mapy), że znaleźliśmy się 997 metrów powyżej poziomu morza. Jej słowacki (ładniejszy i metalowy) odpowiednik podawał, że jesteśmy metr niżej. Mniejsza o to. Najwyższy szczyt Beskidu Niskiego stał się naszym łupem. Co prawda wyższy od niego o 5 metrów jest Busov, ale leży on całkowicie na terytorium Słowacji. Atak szczytowy nadwątlił nasze siły i rozciągnął dość mocno naszą grupę. Był więc to doskonały powód na dłuższą przerwę. W międzyczasie znowu staliśmy się jednością. Po przerwie ruszyliśmy w dół na Przełęcz Pułaskiego. Pierwotnie zakładaliśmy, że zejdziemy z niej przez dolinę Bielicznej do Izb, ale wspaniała pogoda spowodowała zmianę planów. Kolejne podejście wyprowadziło nas na Ostry Wierch. Następnie szlakiem żółtym przez Białą Skałę dotarliśmy do Przełęczy Perehyba. Stamtąd (bez szlaku) nasi przewodnicy doprowadzili nas na rozległe łąki nad Bieliczną – nieistniejącą już łemkowską wsią. Czuliśmy się jak w czasie wakacji. Koszulki z krótkim rękawem i krótkie spodnie przypominały raczej sierpień niż drugą połowę października. Kilkanaście minut odpoczywaliśmy i grzaliśmy się w słońcu patrząc na piętrzący się przed nami masyw Lackowej. Niektórzy wykorzystali ten moment na grzybobranie i po chwili mieli już pełne worki maślaków. Potem zeszliśmy do przepięknej murowanej i krytej gontem cerkiewki z końca XVIII wieku. W iście spacerowym tempie przeszliśmy doliną ostatni fragment, chłonąc cudne jesienne widoki. A potem ze smutkiem wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do domu. Ciekawe, czy była to już ostatnia wycieczka w tym roku? Może listopad obdarzy nas jeszcze jakimś pogodnym weekendem. A wtedy …